Ze Słupska do Rzymu na mecz

Miła niespodzianka, zmiany pogody, dobry mecz, niepowtarzalny klimat miasta, czyli świetna i spontaniczna przygoda. Jeśli ktoś z was nie był jeszcze w Rzymie, to polecam odbyć podobną wycieczkę. Jakie są moje odczucia oraz wrażenia po tym wszystkim? Zapraszam do poczytania mojego małego reportażu z wyjazdu.

 

Dwóch przyjaciół i zapalonych kibiców swoich klubów z szalonymi oraz nieszablonowymi pomysłami, pół roku temu wpadło na pomysł: „Kiedy tylko dostaniemy urlopy, jedziemy na mecze do Rzymu i Liverpoolu.” Za cel numer jeden obrali Wieczne Miasto, bo była szansa na zobaczenie żywej legendy – Francesco Tottiego – przed zakończeniem kariery piłkarskiej. W końcu nadszedł Październik oraz urlopy, przyjaciele siedli przed komputerem i w piętnaście minut wybrali mecz docelowy, a także zarezerwowali wszystkie potrzebne bilety. Nie pozostało nic, tylko poczekać trochę ponad tydzień i ruszać. Mniej więcej tak wyglądał cały nasz zamysł wycieczki.

 

Wyruszaliśmy z naszego rodzinnego miasta, Słupska. Najpierw obraliśmy kurs pociągiem do Gdańska, skąd autokarem mogliśmy dotrzeć do Warszawy, gdzie czekał na nas samolot do Rzymu. W Trójmieście byliśmy późnym wieczorem, a do Stolicy dotarliśmy przed świtem. Temperatura nie była zbyt przyjazna, więc trzeba było użyć dodatkowego ocieplacza w postaci naszych szalików meczowych. Jako że byłem już wcześniej w Warszawie, chciałem pokazać koledze nieco miasta, w końcu odlot mieliśmy o 12:10, więc mieliśmy parę godzin. Po dojściu Traktem Królewskim pod Pałac Prezydencki stwierdziliśmy, że trzeba się ogrzać, więc pojechaliśmy na śniadanie w centrum. Później ruszyliśmy jeszcze tylko zobaczyć czy stoi nasz Stadion Narodowy i z racji temperatury oraz ekscytacji przed pierwszym w życiu lotem, postanowiliśmy ruszać na Okęcie.

 

Na lotnisku wszystko przebiegałoby sprawnie, gdyby kolega nie postanowił stłuc sobie szybki w zegarku, podczas sprawdzania bagażu. No cóż, trochę pomarudził, ale szybkę można wymienić. Start, lot i lądowanie – przyznam, że miałem trochę cykora, a przy turbulencjach i skręcaniu, moje dłonie lekko zaciskały się na poręczach fotela. Widoki? Świetne uczucie, gdy wszystko jest takie malutkie i patrzy się na to z góry. Oczywiście kilka fotek przez okno trzeba było zrobić, przecież byśmy nie wytrzymali. Kiedy koła samolotu dotknęły płyty lotniska w Fiumicino, zobaczyliśmy tylko, że niedawno musiało nieźle padać. W ogóle prognoza nas nie rozpieszczała, bo dwa dni miały być pochmurne, a noc burzowa.

 

Przed wyjściem z samolotu byliśmy poinformowani przez pilota, że temperatura powietrza wynosi 20 ºC. Dwadzieścia stopni różnicy z Warszawą! Ludzie przed lotniskiem trochę dziwnie się na nas spoglądali, gdy my szliśmy z krótkim rękawkiem, a oni mieli na sobie bluzy i kurtki. Pierwsze co nas dotknęło, to praktycznie brak chodników i dróg dla pieszych, które znamy z Polski. Troszkę zakłopotani szukaliśmy drogi na pociąg. Oczywiście można było przejść przez lotnisko, nie wychodząc z niego, ale: „Co tam? Damy radę.” Drugą rzeczą, która rzucała się w oczy była różnorodność etniczna. Warszawa, to tutaj prawie nic. Jadąc pociągiem podziwialiśmy widoki za oknem. Dało się zauważyć inne i specyficzne drzewa, kaktusy czy palmy. Zabudowania również się różnią od nam znanych. Balkony budynków są zawsze bardzo ozdobione, a gdy się na nie wyjdzie, to można praktycznie podać dłoń sąsiadowi z drugiego balkonu.

Paweł Iskra reportaż 1

Tutaj akurat dość duża odległość między balkonami

 

Wysiedliśmy na stacji Ostiense. Z tego miejsca mieliśmy ponad 8 km na Stadio Olimpico. Postanowiliśmy iść piechotą, bo mecz dopiero wieczorem. Do tego, zboczyliśmy trochę z trasy aby zobaczyć: Koloseum, Forum Romanum, Kapitol oraz Panteon. Po drodze do tych zabytków musieliśmy spróbować trochę włoskich specjałów i zatrzymaliśmy się na chwilę w jednej z wielu restauracyjek. Może we Włoszech nie jest to szczyt wykwintności, ale pizza musiała być. W końcu dla dwóch „Januszów” z Polski jest to oczywiste.

 

Zabudowa starego Rzymu robi niesamowite wrażenie. Masa wykopalisk, a uliczki bardzo wąskie. Jest wrażenie, że gdyby stanąć na środku i wyciągnąć ręce na boki, to można dotknąć budynków po obydwu stronach. Na Koloseum i Forum Romanum, można patrzeć przez wieki, chyba wiem skąd się wzięła nazwa „Wieczne Miasto”. Widać jak stare są to budynki i jak doświadczone. Na ścianach są odłupane kawałki, jakby po pociskach. My niestety wieczności nie mieliśmy, więc trzeba było oglądać szybciej. Ruszyliśmy już prosto na Olimpico. Mapy Google całkiem nieźle nawigują. Minus był taki, że zachmurzenia sprawiały, iż ciężej było złapać sygnał z satelity. W pewnych momentach trochę improwizowaliśmy, ale to umiemy najlepiej. Rzymianie poruszają się po mieście również specyficznie. Przede wszystkim jest tam wiele małych aut i skuterów. Pod te drugie zbudowanych jest nawet wiele parkingów. W Polsce jeszcze tego nie spotkałem. Te środki lokomocji są mało zadbane. Często widać na nich ślady po stłuczkach, zarysowaniach itp. Przechodzenie przez ulicę, będąc pieszym, to temat rzeka. Włosi mają trzy rodzaje świateł: Czerwone, żółte i zielone; jednak przechodzą na każdym możliwym. Niech mi ktoś, do cholery, wyjaśni sens istnienia tego żółtego. Postanowiliśmy naśladować mieszkańców miasta i przechodziliśmy przez jezdnię w podobny sposób. Wszędzie tam są tłumy. Składają się na nie turyści i mieszkańcy. Po drodze mijaliśmy kilka sklepów sportowych oraz tych poświęconych tylko Romie. Nigdzie w oczy nie rzuciła mi się jakakolwiek rzecz z herbem Lazio. Miłe uczucie.

Paweł Iskra reportaż 2

Niepowtarzalny klimat

Paweł Iskra reportaż 3

Koloseum i Łuk Triumfalny

Paweł Iskra reportaż 4

Elewacja Koloseum

 

Gdy znaleźliśmy się w pobliżu stadionu, serce zaczynało mi bić coraz szybciej. Mieliśmy lekki problem ze znalezieniem właściwej bramy na nasz sektor, ale policjanci i stewardzi pokierowali nas mniej więcej w dobrą stronę. Przy jednym z przejść kolega poklepał mnie po ramieniu i wskazał na człowieka znajdującego się za nami, z którym wiele osób robiło sobie fotki. Gdy dojrzałem jego twarz i mikrofon w dłoni, wiedziałem już kto to jest – Carlo Zampa. Nie mogłem uwierzyć w swoje szczęście. Sam poprosiłem o wspólną fotografię i wyjaśniałem, że jestem tu pierwszy raz, przyjechaliśmy z Polski itp. Wspomniałem również o „Bello di Notte”, przy czym Carlo się uśmiechnął i poklepał mnie po torsie. W każdym razie, słynny dziennikarz kazał pozdrowić polskich Romanistów. Szkoda, że mało który Włoch rozmawia tak po angielsku jak on. Często spotykaliśmy się z tym, że ktoś nie umiał nam odpowiedzieć i prosił swojego kolegę o pomoc.

Paweł Iskra reportaż 5

Carlo Zampa pozdrawia!

 

Weszliśmy na stadion, gdy było na nim jeszcze dość mało osób. Dla kogoś, kto był na wszystkich nowych obiektach w Polsce, Olimpico nie będzie specjalnym zaskoczeniem, czy niezapomnianym wrażeniem. Tak samo dla mnie. Przez krótką chwilę szukaliśmy swojego miejsca na sektorze Distini Sud. Oczywiście zwróciłem uwagę na świeżo postawione barierki, oddzielające poszczególne sektory, o których ostatnio jest tak głośno. Szczerze? Na każdym stadionie są podobne rzeczy, jednak nigdzie nie jest to tak perfidne. Wygląda to trochę nienaturalnie. Co do siedzeń. Włosi niezbyt dbają o czystość. Musieliśmy polerować swoje siedziska chusteczkami, a kiedy zobaczyliśmy, że ludzie mają to gdzieś i chodzą po nich brudnymi butami, to stwierdziliśmy, że do końca meczu nigdzie się nie ruszamy. Na szczęście nie zachciało się iść do toalety, a z napojami i przekąskami chodziło po trybunie kilku ludzi.

Paweł Iskra reportaż 6

Dotarli!

 

Później trzeba było już zwracać uwagę na to co dzieje się na boisku, bo piłkarze powoli zaczynali się rozgrzewać. Przy przedstawianiu składu obydwu drużyn, największe oklaski otrzymali: Miralem Pjanić, Edin Dżeko, Radja Nainggolan i oczywiście Alessandro Florenzi. Dodatkowo, ten pierwszy otrzymywał gromkie brawa, gdy tylko zbliżał się do narożnika boiska, aby wykonać stały fragment. Nie odniosłem również żadnego wrażenia, że ktoś może nie lubić Rudiego Garcii. On również otrzymał jedne z najgłośniejszych braw. Florenzi, tuż przed spotkaniem, podbiegł do jednej z trybun z wiązanką kwiatów i wręczył ją komuś. Do tej pory nie wiem komu. Może widział to ktoś w telewizji i jest w stanie powiedzieć o co chodziło?

 

Pięknie brzmiał hymn Romy, który sam też śpiewałem. To jedne z nielicznych wersów jakie znam w języku Włoskim. Uczucie bardzo podobne, do śpiewania Mazurka Dąbrowskiego na stadionie. Kolega również przyznał, że jest to bardzo wyjątkowa pieśń, a na dodatek przez resztę wycieczki nucił go pod nosem. Sam mecz zrobił na mnie niezłe wrażenie. Pierwszy raz widziałem na żywo taką grę kombinacyjną i na małej przestrzeni. Nawet Niemcy tak nie grali. Przebieg meczu był pod dyktando Romy, wynik również świetny. Nigdy nie widziałem jeszcze z poziomu trybun porażki drużyny, której kibicuję. Chyba przynoszę szczęście. Wraz z kolegą darliśmy się oczywiście po polsku i w pewnym momencie zaczepiła mnie siedząca obok pani. Okazało się, że jest z Czech i rozumie o czym krzyczę. Z ciekawości zapytałem, czemu wybrała Romę, a nie Juventus i Nedveda. Powiedziała: „Po prostu, Roma zawsze w sercu.” Mecz się zakończył, kolega obstawił dobry wynik, a my mogliśmy posłuchać jeszcze kolejnej pieśni: „Grazie Roma”.

 

W drodze powrotnej, pod stadionem, natknęliśmy się jeszcze na małą strefę nazywaną: „Roma fan village”. Można było kupić tam przekąski, znalazł się również sklep z koszulkami oraz inną odzieżą i pamiątkami. Było już dość ciemno, a nam została droga powrotna, w której planowaliśmy zajść jeszcze do Watykanu. Rozładowywał nam się telefon i szukaliśmy awaryjnego miejsca gdzie można by go podładować. W pewnym momencie zobaczyłem mały bar. Prowadził go mężczyzna. Miał telewizor, gdzie leciały wiadomości sportowe. Dogadaliśmy się, wzięliśmy od niego kanapki i piwo, a telefon został podłączony na 25 minut do prądu. Niby nic, ale zawsze coś. Włoch już prawie zamykał swój lokal i przepraszał, że dłużej nie może, ale nazajutrz musiał otwierać znów o 6 rano. Miał dość mało czasu na sen. W tym krótkim czasie zdążyliśmy z nim pogadać. Widać było, że kibicował Romie. Szybko znaleźliśmy wspólny język i dyskutowaliśmy głównie o bramkach strzelonych w tym sezonie przez Miralema Pjanića. Jak wyliczyliśmy, 4 z nich trafił z rzutów wolnych, w tym jedną Juventusowi.

Paweł Iskra reportaż 7

Città del Vaticano

 

Nasze nogi były w coraz gorszym stanie, ale twardo kontynuowaliśmy wycieczkę. Watykan również robi bardzo dobre wrażenie. Plac Świętego Piotra i Bazylika są ogromne. Niestety dla nas, mogliśmy tylko chodzić dookoła, bo wszelkie przejścia były zamknięte. Wtedy rzuciło nam się w oczy, że wokół placu rozkładają się różni ludzie, wchodzą w śpiwory i śpią. Cześć to pewnie bezdomni, a niektórzy wyglądali na podróżników, którzy czekali na otwarcie bramek prowadzących na plac. Z resztą, jak później zauważyliśmy, taki sposób spania jest popularny także w całym Rzymie.

 

Telefon znów powoli się rozładowywał, więc postanowiliśmy dojść do Koloseum, skąd była prosta droga do naszej stacji w Ostiense. Wieczorne spacery pomiędzy budynkami, wąskimi, brukowanymi uliczkami są niesamowite. Ciężko to opisać, po prostu trzeba zobaczyć i poczuć samemu. Żeby nie było zbyt przyjemnie, złapała nas burza. Nie była ona jakaś zwykła, dawno takiego urwania chmury nie widziałem. Musieliśmy dobre 30 minut gdzieś przeczekać, zanim trochę odpuściło. Szczęście jednak nam dopisywało, a budynki miały dużo wnęk i wejść, więc nie zmokliśmy.

 

Gdy już dotarliśmy na stację, było około godziny 4:00. Mogliśmy zacząć odpoczywać. Postanowiliśmy już nigdzie nie chodzić, ze względu na zmęczenie. Po 5:00 ruszyliśmy z powrotem na lotnisko, gdzie dalej odpoczywaliśmy. Kolega kupił jeszcze parę pamiątek w strefie wolnocłowej, a o 15:15 powiedzieliśmy: „Arrivederci Roma!” Wycieczka miała oczywiście dużo więcej smaczków, ale nie chcę pisać książki. Taki wypad na mecz polecam zaliczyć każdemu kibicowi Romy. Świetna sprawa i jest co zwiedzać. Żałuję tylko, że nie zostaliśmy tam dłużej i nie zobaczyłem Fancesco oraz Daniele. Już nie mogę się doczekać kiedy wrócę tam znowu.

Napisane przez: SIRer dnia 03.11.2015; 17:56